poniedziałek, 8 listopada 2010

Kiedy rozum śpi, budzą się demony.

Nie będzie to chyba odkryciem Ameryki, kiedy stwierdzę, że ludzi pociąga zło. Szczególnie zło na ekranie. Pomijam tutaj obfitujące w perwersję i brutalność filmy gore i miałkie, amerykańskie wersje japońskich horrorów. Interesuje mnie bardziej bohater, czarny charakter. Postać zawsze wielopoziomowa i niejednoznaczna. Fascynująca, demoniczna, nikczemna. 
manolobig.com
A wszystko to zaczyna się bardzo wcześnie, bo już na etapie bajek. Bo jak może nie zaintrygować Zła Królowa towarzysząca Śnieżce? Piękna, o zimnym spojrzeniu i mocno zaciśniętych ustach. Doktor Freud bez wahania wskazałby na nienawiść wobec rodzącej się seksualności Śnieżki, która deprymuje Królową, bo traci ona swą pozycję i atencję mężczyzn. Nie w głowie mi jednak była psychoanaliza, kiedy jako dzieciak, z rumieńcami na twarzy, oglądałam poczynania Czarownicy. Każda następna disnejowska "zła" miała w sobie piekielny uśmiech, skrzące się złem oczy i fascynującą osobowość.
W miarę upływu lat sytuacja się nie zmienia. Nazwijcie mnie dziwną, lecz to właśnie obrazy z największymi "popaprańcami" kina są moimi ulubionymi. Nim przejdę do meritum, myślę, ze warto by było uświadomić sobie kilka faktów z historii kina. Po pierwsze, kiedy to źli bohaterowi zrzucili z tronu tych prawych i dobrych. Genezą jest amerykańska prohibicja i narodziny mafii. Przyczyniła się ona do narodowego kultu dla opryszków i bandziorów, bo to oni stali się idolami prasy brukowej. Potem sprawa poszła niezwykle gładko i rozpoczął się szturm genialnych filmów w kinie: "Mały Cezar", "Człowiek z blizną", "Wróg publiczny nr 1". Mawia się, że te trzy pozycje wyczerpały wszystkie możliwości scenariuszowe na dobry film gangsterski. Widzowie pokochali złych chłopaków do tego stopnia, że przed każdym seansem odczytywane było propagandowe ogłoszenie rugające bandytów i wskazujące, iż dobro i prawość jest istotą przekazu.  Filmy mafijne przez lata nie straciły na swojej popularności, a kulcie "Ojca Chrzestnego" czy "Chłopców z ferajny" nie muszę nikogo przekonywać. Warto jednak odnotować moment, kiedy pokazywanie złych bohaterów zyskało aprobatę społeczną. Był to rok 1967 i wejście na ekrany "Bonnie i Clyde'a" niedawno zmarłego Arthura Penna. Mściwi, acz piękni. Złośliwi, a jednak pełni kompleksów. Brutalni i z poczuciem humoru. Tacy byli młodzi bohaterowie- mordercy i gwiazdy gazet. Szokujące zakończenie filmu przewartościowało ówczesne spojrzenie na dobro i zło.
I poszło.
thelesseroftwoequals.wordpress.com

Zatrzymuję się na roku 1971, kiedy do kin wchodzi jeden z filmów, który tworzy mój kanon X muzy. "Mechaniczna Pomarańcza" Stanleya Kubricka i jej bohater Alex DeLarge. Stał się co prawda ikoną skinheadów i OI!, ale wynika to wyłącznie z niezrozumienia treści i diagnozy jaką niesie ze sobą film. Nie o tym jednak, a o Alexie. Bohaterze sprzeczności, dla którego chwilą relaksu jest obcowanie z Beethovenem i gwałt z odorbiną "old ultra violence'". Zagubionym dzieciaku szukającym uciechy w chocholim tańcu przemocy, dla którego siła jest jednym argumentem (ta postawa, niestety, okazuje się słuszna). Kubrick wyczarował porywającego antyidola. Pełnokrwistą postać z tak odrażającym i chorym wnętrzem, że nie sposób przejść obok niego bez refleksji. I można go kochać lub nienawidzić. Jeden z większych socjopatów kina daje niepokojącą tezę o otaczającym świecie. A mnie przyprawia o zawrót łowy! Brawo panie McDowell!
W tej osobliwiej galerii nie może zabraknąć Mr.Blonde- kultowego gangstera z "Wściekłych psów" Quentina Tarantino. By zrozumieć wielkość i niebanalność pomysłu na tę postać trzeba powrócić do tzw. sceny z uchem. Kontrapunkt wizualno- dźwiękowy to jeden z zabiegów filmowych estetyzujących przemoc. Sprawiających, ze bohater okrutny staje się nagle super star. Tarantino jest mistrzem kreowania postaci, których charaktery zaskakują pełna paletą barw. Mr. Blonde jest kimś takim. W swoim teatrze okrucieństwa jest gwiazdą, bożyszczem. Nienaganny strój, błysk w oku i maniery dżentelmena. Wszystko to sprawia, że poddajemy się z lubością tej orgii brutalności i radośnie wystukujemy rytm "Stuck in the middle with you". Czy jest ktoś, kto nie lubi tego gangstera? Tarantino puszcza do nas oko i uświadamia nam, co tak naprawdę kręci publiczność. Nie jest jednak dosłowny. W punkcie kulminacyjnym kamera się odwraca i tym samym możemy puścić wodze fantazji. I mam wrażenie, ze to jeszcze gorsze doznanie.

Bohaterowie przesiąknięci zbrodnią i nikczemnością są atrakcyjniejsi bo niosą ze sobą to, czego boimy się najbardziej, co jest dla nas odległe. Czy może ich postaci są lepiej skrojone i dopracowane...? Może to, co przekracza pewne granice percepcji i powszechnie przyjętej "normalności" budzi prawdziwe pożądanie i fascynację. Uwielbienie dla typów spod ciemnej gwiazdy to sposób na bezpieczną transgresję pomiędzy tym, co przeze mnie oswojone, a co pozostaje w nieco mroczniejszych zakamarkach umysłu.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz