poniedziałek, 8 listopada 2010

Globalnie lokalny.

Po przeczytaniu artykułu Mirosława Pęczaka "Najciekawsza jest codzienność" (Polityka) sięgnęłam pamięcią nieco do tyłu i przypomniałam sobie zajęcia z przeróżnych dziedzin na kierunku kulturoznawstwo. Czym zajmują się wykładowcy, i my studenci? Ano właśnie tym, co człowiekowi najbliższe. Pierwszy rok, pierwsze zajęcia ze wstępu do kulturoznawstwa i pierwsza zasada: nie ma jednej definicji kultury. I z góry wiadomo było, że nie ma ramy, która wydzieli przedmiot naszego poznania i badań na najbliższe pięć lat. I choć zaczęło się od podstaw- mitologii, religii, historii, to z czasem okazało się, ze właśnie rzeczy najmniejsze i najbliższe człowiekowi, stały się naszym punktem rozważań.
Postmodernizm, to taki czas w historii kultury, w którym najwięksi wygłosili tezy o "końcu historii" (Fukuyama), intertekstualności jako bazie programowej sztuki, braku metody badawczej (Feyerabend), rzeczywistości symulakrów (Baudrillard), dekonstrukcjonizmie jako technice analizy tekstów (Derrida), etc. I choć wszelkie idee filozoficzne nie stały się nagle łatwiejsze i bardziej strawne, to nam studentom, konkluzja wydała się jasna- zajmiemy się własnymi podwórkami, tak jak zrobili to najwięksi teoretycy. Pęczak twierdzi, że prace naukowe humanistów, maści wszelakiej, dotyczą banałów życia codziennego, banałów kultury i sztuki. Swojskości, bliskości, tego co poznane i autochtoniczne.
Jeszcze nie tak dawno badacze i krytycy mediów o „mieszkańcach masowej wyobraźni” pisali jako o konstruktach stanowiących coś na kształt typów idealnych. Znakomitym wzorcem takiego właśnie pisania o osobach publicznych mogłyby być mikroszkice Rolanda Barthesa o Grecie Garbo albo kolarskim wyścigu Tour de France, zawarte w jego „Mitologiach”. Mit wielkiej aktorki opierał się na jej niedostępności, mistrzowie kolarstwa występowali zaś w roli nowego wcielenia antycznych półbogów. Twarz Grety Garbo mówiła wszystko o sensie kobiecej urody i posłannictwie aktorstwa, które otwiera wrota do krainy snów. Nadludzki wysiłek kolarzy przez francuską prasę i radio relacjonowany był w latach 50. w charakterze niemal transgresji – przekroczenia naturalnych granic wytrzymałości ludzkiego organizmu. Aktorka i sportowiec należeli zatem do porządku mitologicznego i nikt nie chciał ich stamtąd rugować. Dziś sytuacja jest zupełnie inna.Powyższy fragment Pęczaka idealnie obrazuje zmiany, które zaszły na przestrzeni lat. Niegdyś ludzie kierowali swoje oczy w stronę sceny, by ujrzeć spełniony sen półboga; znakomitego aktora czy niepokonanego sportowca. Dzisiaj mit herosa nikogo nie interesuje. Trzeba wejść do kuchni i sypiali idola, zobaczyć co ma w lodówce i na jakie leki jest uczulony. Idea swojskości stała się naczelnym zamysłem do kreowania nie tylko sezonowych celebrytów, ale także utalentowanych artystów. Tylko produkcje niszowe opierają się lawinie skandali, sztucznego nagłośniania i promocyjnych afer opartych na plotkach i domysłach.
Często też brak miejsca na rzetelne dziennikarstwo, gdyż odbiorcy w dużej mierze nie oczekują informacji na temat nowego filmu czy płyty, ale chcą potwierdzenia bądź zdementowania co pikantniejszych historyjek z życia artysty. Ba! Oni sami (artyści) zakładają konta na Facebooku i dzielą się z nami zdjęciem w pościeli, przed telewizorem i z Puszkiem na ręku. Banalność wypełza z ekranów komputera i telewizora, czyha na nas w centrach handlowych, gdzie chałturzą "drogie panie z telewizji".
Czy to są skutki czasów, w którym żyjemy? Globalnej wioski, której częścią jest każdy z nas?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz