niedziela, 17 października 2010

„Nie ma książek moralnych lub niemoralnych. Są książki napisane dobrze lub źle.”

Obok Szekspira jest uznawany za największego twórcę z Wysp. Skandalista, ironista, geniusz. Jego życie nadaje się na scenariusz filmowy, a dorobek artystyczny nieprzerwanie od lat zachwyca i porusza. Do polskich kin ( z rocznym poślizgiem!) wchodzi jedno z jego największych dzieł- „Portret Doriana Graya”.
Czy Oscar Wilde zachwyci na ekranach?
W Wielkie Brytanii filmy kostiumowe cieszą się ogromną popularnością od lat. Nieustannie. Można nawet rzecz, że Brytyjczycy są mistrzami w przenoszeniu na małe i duże ekrany swych narodowych skarbów literackich. Jeśli dodatkowo dana powieść owiana jest skandalem obyczajowym, a jej twórcą jest postać- legenda, to prawie pewne jest, że sale kinowe będą wypełnione po brzegi.
Parker, reżyser „Doriana Graya”, ma już na swoim koncie ekranizację Wilde’a. A że sama fabuła, to istny „samograj”, to powinno pójść dobrze. Ale od początku… 
Do Londynu przybywa Dorian, niewinna sierota, który właśnie odziedziczył niemały spadek i rozpoczyna nowe życie w wielkim mieście. Bardzo szybko znajduje sobie kompanię- Henriego i Basila. Ci dwaj, to całkowite przeciwieństwa. Henry (niezły Colin Firth) jest znudzonym lwem salonowym głoszącym maksymę „carpe diem”, a już szczególnie miło mu łapać te chwile w towarzystwie pięknych pań, absyntu bądź ginu. Basil (Ben Chaplin) jest uduchowionym artystą malarzem, który od pierwszego wejrzenia zakochuje się z w niewinnym Dorianie. I tworzy TEN portret. A jaki to obraz? Niezwykły!
Młody chłopak zafascynowany pięknem swego portretu rzuca niemal faustowskie życzenie, które ma zapewnić mu piękno, czystość i młodość. A każde jego niemoralne zachowanie i „brud”, który po nim pozostaje jest wsysana przez owy obraz. Tak też się staje. A Dorian (Ben Barnes) rozpoczyna życie prawdziwego hedonisty.
Co zawodzi? Niestety pominięcie ważnego dla samego Wilde’a aktu wyznania teorii sztuki dla sztuki. Mamy wrażenie, ze film ten jest tworzeniem sztuki dla pieniędzy. Próżno w nim szukać spowiedzi artysty przeklętego. Niewiele tez jest scen homoseksualnych, które gorszyły w wieku XIX.
Jest to opowieść o upadku molarnym człowieka, ale nazbyt moralizatorska. W zasadzie puenta i nauczka wisi w powietrzu od samego początku. I my, widzowie, nie oddajemy się z uciechą igraszkom i wybrykom młodego panicza. Czekamy na jego porażkę. Niezaprzeczalnie atmosfera filmu zbudowana jest należycie. Muzyka potęguję grozę. Do tego próba stworzenia obrazu Londynu- brudnego, pełnego występku i hipokryzji. Historia mroczna, wiktoriańska, „z gęsią skórką”. Ten „Dorian Gray” nadaje się bardziej na Halloween, niż prawdziwie wartościową rozmowę o kondycji człowieka- zgniliźnie i końcu obyczajowości, etyki, pogoni za wieczną młodością i pięknem. A szkoda, bo tematy aż nazbyt aktualne!
Bohaterowie drugoplanowi tez potraktowani są marginalnie, nie wspomniawszy już o kobietach, które ukazane są jako ozdobniki lub rozhisteryzowane istotki nie mające bladego pojęcia, co się wkoło nich dzieje.
Zatem czy warto iść do kina? Jednak tak. Na pewno na dużym ekranie można oczekiwać rozrywki, chwil napięcia i grozy.
Jest to jednak film „źle napisany”.
teaser-trailer.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz