czwartek, 30 grudnia 2010

Etyka i moda.

Isabella Caro (connect.in.com)
Lara Stone (lovemagazine.co.uk)
Temat zaburzeń odżywiania i mody to samograj. Krytycy zarzucają, że kreatorzy faworyzują super szczupłe sylwetki, wpędzają młode dziewczęta (choć nie tylko młode i nie tylko dziewczęta) w depresję, a rozmiar 38 staje się czymś niemoralnym. Projektanci natomiast odszczekują, że modelka musi być chuda, by dobrze prezentować ich produkt, że szczupła sylwetka jest dużo bardziej estetyczna i jednocześnie to synonim zdrowie. Obie strony mają rację, jednak każda skrajność jest groźna. Temat anoreksji powrócił wraz ze śmiercią Isabelle Caro, słynnej dzięki szokującej sesji zdjęciowej i wielkiej propagandzie antyana. Kobieta zmarła w wieku 28 lat, a na zaburzenia odżywiania cierpiała ponad połowę życia. Anoreksja, to choroba psychiczna. Rodzi się w głowie, a jej podłożem wcale nie musi być chęć wyglądania jak modelka, czy dorównanie atrakcyjności koleżankom. To sposób na siebie. Odnalezienie hobby, czegoś, co będzie nakręcać życie. A do tego początki bywają piękne- nagle brzydkie kaczątko zmienia się w łabędzia. Łabędź ten często nie wie jednak kiedy przestać. I kiedy rozmiar 32 jest za duży, wówczas pozostaje klinika i terapia. A anoreksja, jak inne uzależnienia, pozostaje z człowiekiem na całe życie. Wszystko to fakty dobrze znane. Wiedza o nich również modowi kreatorzy. Mawia się, że modę na chudość wylansowano w latach 60', kiedy numerem jeden była Twiggy. Modelka o dziecięcej twarzy, sarnich oczach i chłopięcej sylwetce. Krążą także plotki, że odpowiedzialni za tak radykalną zmianę kanonu kobiecej sylwetki są projektanci homoseksualni, którzy chcą zbliżyć damskie kształty do męskich. A androgeniczna tendencja nie zanika. Chodzi po "mieście" jeszcze jedna plotka, ale nie podam jej źródeł i pełnych nazwisk, gdyż nie jestem ich pewna, ale dotyczy ona fascynacji chudością w latach 90'. Ponoć jakiś fotograf mody szukał inspiracji i wysłał swego pomocnika, by znalazł "coś ciekawego". Chłopak zrobił zdjęcia swoim koleżankom uzależnionym od narkotyków, głównie heroiny. Zdjęcia zafascynowały fotografa i zaczął lansować taki typ sylwetki (dla dociekliwych: tym chłopakiem mógł być Davide Sorrenti i jego kochanka/muza/modelka Jamie King, oboje uzależnienie od narkotyków. On już nie żyje). A potem na salony weszła Kate Moss i heroin chic stało się standardem. Temat ten jest dla mnie trudny, bo nie potrafię być obiektywna. Niezdrowa chudość jest zła. Ale szczupłość ma więcej zalet niż otyłość czy nadwaga. Lansowanie ideału w rozmiarze 34 na 36 nie przyniesie skutków. Warto uświadamiać młodych ludzi, że zdrowe odżywianie i aktywny tryb życia, to sposób na świetny wygląd i doskonałe samopoczucie. A moda?? Nie jest sprawiedliwa. Choć na wybiegi wróciły modelki w rozmiarze 36. Niektórzy projektanci nie życzą sobie chudszych na pokazach. Niby idzie w dobrą stronę, ale to jednak wciąż rzadkość. I ufam, ze Lara Stone, wielkie odkrycie tego roku, stanie się ideałem nie tylko dla mężczyzn.

Topy i klapy, czyli wielkie serialowe podsumowanie 2010 (vol 2)

Były słowa pochwały, więc czas teraz na krytykę. Oczywiście jest to moja subiektywna lista i choć seriali oglądam dość dużo, to są tytuły, których nie znam. I tym samym ich nie oceniam. Niektóre z moich wyborów są zaskakujące, także dla mnie samej.

Klapy

Big Bang Theory

Oto pierwszy tytuł, który teoretycznie nie powinien znaleźć się w klapach, ale... Ostatni sezon jest naprawdę kiepski. Nie ma co porównywać go do poprzednich. Jest coraz mniej śmiesznie. Gafy, fobie i teorie naukowe dr Sheldona Coopera nadal zaskakują, sprawiają, że na mej twarzy gości uśmiech, ale nie są to fale śmiechu, które musiałam powstrzymywać i pauzować serial. Nie wiem, czy serial ma szansę na odrodzenie. Mam wrażenie, że potyczki czwórki naukowców powinny odjeść z klasą już teraz.

Gossip Girl

To natomiast nie jest zaskoczenie. Historyjka o pięknych ludziach przechadzających się po ulicach Upper East Side (ekskluzywnej dzielnicy Manhattanu) od samego początku nie aspirowała do czegoś wielkiego. To tzw. guilty pleasure, czyli oglądam, choć sama nie wiem po co. Jednak intrygi serwowane przez twórców są coraz bardziej niedorzeczne i pokręcone. Do tego stopnia, że odtwórczyni Sereny (jedna z głównych ról) chciała, by uśmiercono jej bohaterkę. Wygląda na to, że bogaci, zadbani i świetnie ubrani odchodzą do lamusa. I nie pomoże Paryż, gdzie rozpoczęto sezon.


Huge

Tym razem żółta kartka nie dla samego serialu, co dla jego twórców, producentów, stacji telewizyjnej, czy kogokolwiek, kto odpowiedzialny jest za jego zniesienie z anteny. A szkoda, doprawdy. Seria miała misję- odczarowywać mity o ludziach otyłych. Oglądaliśmy perypetie młodych ludzi z wyraźną nadwagą, którzy pokonywali swoje słabości, kochali, poszukiwali swej tożsamości, oswajali widza z innością. Był świetny pomysł, problem bardzo aktualny i niestety ktoś postanowił zakończyć niesienie kaganka oświaty. Nieładnie..


True Blood
To jest szok. To niewiarygodne. To prawie bluźnierstwo, szczególnie, że serial na tle innych jest dalej dobry. Jednak ja miałam większe oczekiwania do sezonu trzeciego. To właśnie wampirze potyczki miały sponsorować minione lato, a ja ciągle czułam niedosyt. Teoretycznie działo się dużo- wilkołaki, wiedźmy, wróżki. Jednak ja ciągle czekałam na kroniki wampirów- ich tajemnicze historie, zawikłane losy i słodko-gorzkie tajemnice. Tych ciągle za mało, choć szczęśliwie mój ulubiony bohater Eric zaczął wysuwać się na pierwszy plan. Pozostaje czekać na sezon czwarty i z łezką w oku wspominać piękną scenę śmierci Godrica (jeden z najstarszych wampirów) z sezonu drugiego.


Sons of Anarchy
To znów nie minus dla obrazu, ale dla kiepskiej dystrybucji serialów zagranicznych w Polsce. To jest murowany hicior wśród męskiej części publiczności, a i dziewczyny lubiące twardych facetów w skórach i na szybkich jednośladach nie będą narzekać. Historia gangu motocyklowego z wątkami sensacyjnymi, to połączenie "Ojca Chrzestnego" i "Easy Rider". Akcja jest wartka, motory są szybkie, a wiara w rodzinę, honor i braterstwo najważniejsze. Mawia się, i to całkiem niepoprawnie politycznie, że Polska jest sto lat za Murzynami. Trafnie, niestety.

Co jeszcze było, a lepiej, żeby zniknęło?
"90210"- kolejne perypetie amerykańskich nastolatek. Miałkie tak, że aż zabawne. To reanimowanie trupa z lat 90'. I uwaga, bo w tym serialu każda nowa postać może okazać się przyrodnim bratem, albo kobietą poszukującą surogatek.
"Pretty Little Liars"- oto serial z dreszczykiem, w którym cztery urocze dziewczęta z przedmieść USA uwikłane są w morderstwo, skrywają groźną tajemnicę, a same prześcigają inteligencją i sprytem wszystkim dorosłych razem wziętych. Dramat.
"Chirurdzy"- wspominałam, że to mój subiektywny wybór. A ten serial nie powinien powstać nigdy. Nuda, panie, nuda od pierwszego sezonu. Brr!

Wyróżnienie specjalne dla Telewizji Polskiej, zarówno państwowej i komercyjnej, za wciskanie ludziom kitu, iż "Dr House" to nadal hit. Za brak dobrych obrazów zagranicznych na naszych kanałach, za wołające o pomstę do nieba seriale produkowane w naszym pięknym kraju. Jaskółkami są "Usta usta" i "Hotel 52" (który notabene wraz z drugim sezonem nieco przynudzał, ale to i tak pikuś w porównaniu ze "Szpilkami na Giewoncie"). Gratulujemy.

środa, 29 grudnia 2010

Topy i klapy, czyli wielkie serialowe podsumowanie 2010 (vol 1)

Sezon rankingów, podsumowań, wyróżnień i klap w pełni, bo oto się rok 2010 chyli ku końcowi. I choć obrazy na wielkim ekranie są mi niezwykle bliskie, to mój prywatny rok był zdominowany przez seriale i to o ich ranking się pokuszę. Zacznę mych prywatnych hitów. Niektóre z nich, to debiuty, inne gościły na ekranach we wcześniejszych sezonach.



TOP

Mad Men

Niegdyś o nim już wspomniałam, ale zasługuje na jeszcze więcej ciepłych słów. Choć na ekranach telewizorów gości od 2007, to prawdziwą karierę zrobił właśnie w tym roku. Mnie zauroczył swym leniwym klimatem, świetnym scenariuszem i przede wszystkim momentem, w którym się rozgrywa- cudownymi latami 60'. Obsypany nagrodami serial dla myślących.



Pamiętniki wampirów

I gdyby ktoś mi powiedział rok temu, że pochwalę serial dla nastolatek wyprodukowany na fali żałosnego "Zmierzchu" i to na dodatek w USA, to zaśmiałabym się w głos. A jednak... Momentami przypomina operę mydlaną z serią zaskakujących omyłek, ale przez większość czasu jest naprawdę dobrze. Trzyma w napięciu, historia nie jest przewidywalna, a bohaterowie miałcy. I bywa naprawdę brutalny.









Glee

Serial pastisz obśmiewający idealne (lub mniej) życie amerykańskiego nastolatka? Dlaczego nie! A wszystko to w formie musicalu. Bohaterowie są przerysowani, ich problemy niecodzienne, a jedynym słusznym ich rozwiązaniem, to wyśpiewanie. O dziwo serial został przyjęty w USA (i na całym świecie) bardzo ciepło. Młodzi ludzie udzielający się w serii zdobyli sławę, a przy ich talentach wokalnych, pewne jest, że jeszcze o nich usłyszmy. Do tego solidna dawka humoru. Choć seria druga, emitowana aktualnie nie jest już tak dobra i świeża, to koniecznie musi się znaleźć na moim topie.



Misfits

Bo Brytyjczycy i tak potrafią najlepiej. To ich poczucie humoru, sposób bycia, muzyka, bezkompromisowość i nonkonformizm trafia do mnie najmocniej. To serial o superbohaterach z przypadku. Nie są piękni, nie są mądrzy, nie są wzorami do naśladowania. Piją, przeklinają i lubią dobą zabawę. Są dziwnie bliscy pomimo, że od czasu do czasu któryś z nich staje się niewidzialny, albo cofnie czas... Marzyłoby się, by serial ten został wyemitowany w Polsce.


Jak poznałem waszą matkę

Rzadko, który serial komediowy potrafi być śmieszny przez kilka sezonów. Ten jest szóstą serią, a twórcom nadal nie brakuje pomysłów. Każdorazowe spotkanie z Barneyem i ekipą sprawia, że na mej twarzy gości uśmiech. Co zaskakujące humor nie jest przaśny i oczywisty. Mnóstwo w tym serialu nawiązań do popkultury, i tak choćby odcinek z gwiazdorem "Lost" czy dość częste przywoływania kultowego "Doogiego Howsera" (co rzecz jasna zrozumiała w końcu Neil P. Harris, to Barney). Współcześni "Przyjaciele" trzymają poziom.


Co na pewno jeszcze warto zobaczyć?
"Bardwalk Empire"- hicior sygnowany wielkim nazwiskiem filmowym, czyli swe paluchy doń włożył Martin Scorsese. O mafii, prohibicji, narodzinach wielkich bossów w latach 20' ubiegłego wieku.
"Walking Dead"- jeśli jest się fanem grozy, Stephena Kinga i komiksów. No i zombie nie przyprawiają o ciarki.
"Breaking Bad"- o narkotykach i robieniu interesu po swojemu. I kryzysie wieku męskiego w nieco zaskakujący sposób.


piątek, 24 grudnia 2010

czwartek, 23 grudnia 2010

Machina ruszyła na dobre.

fot. materiały prasowe Neinve
gazeta.pl
Tyleż samo zwolenników, co przeciwników. Obie strony mają rację i nie sposób dogodzić nikomu. Jedno, co je łączy, to świadomość, że coś trzeba zrobić. Przebudować, odrestaurować, wyczyścić, wprowadzić godnie w XXI wiek. I tak dzisiaj ruszyła rozbiórka katowickiego dworca PKP, który od lat był powodem kpin i żartów turystów z całej Polski. A kiedy taki podróżnik przypadkiem zabłąkał się w rejony dworcowe, powiedzmy w godzinach późno popołudniowych, to do śmiechu było mu znacznie mniej. Strach oblatywał każdego. Więc padają na ziemie architektoniczne potworki i jednocześnie unikalne próbki brutalizmu. Pod ciężką maszynerią znika dworzec widmo, o którym od lat dyskutowali dziennikarze, architekci, politycy i my- użytkownicy. I z własnego doświadczenia wiem, że mało kto zachwycał się słynnymi kielichami. Dla większości, to paskudny relikt i pozostałość po szarych i smętnych latach PRL-u. I nie wiem komu przyklasnąć- znawcom zabytków czy przeciętnym "odbiorcom"... Szansa na godne odrestaurowanie była znikoma, bo sama renowacja parokrotnie przewyższała budową nowego dworca- galerii handlowej. A znawcy dziedziny już przypominają jak szybko i barbarzyńsko potraktowano niegdyś Giszowiec. Nie ma możliwości, by wilk był syty, a owca cała. Stary dworzec znika w tumanach kurzu, pasażerowie bystro spoglądają w dal w poszukiwaniu peronu nr 5, który nie istnieje (jaka szkoda, ze nie 9 i 3/4, bo do Hogwartu pewnie niejeden by się wybrał!), a handlowcy zacierają ręce.

Magiel arystokratyczny.

mainlinesportsman.blogspot.com
Z rzadka, ale zdarza się, że sięgam po kobiece magazyny żerujące na plotkach. Szczególnie, kiedy plotki owe kosztują 99gr, a droga między Sosnowcem a Katowicami w zimę znacznie się wydłuża. I tak oto nabyłam kolorowy dwutygodnik Viva i oczom swym nie wierzę, kiedy czytam. Zdawało mi się, że to magazyn plotkarski. Okazało się, że nic bardziej mylnego. Toż to jest prasa dla myśliwych i łowców. Skąd to porównanie? Ano, po przeczytaniu zacnego artykuliku pani Magdy Łuków pt. "Będę królową" nic innego nie mogło przyjść mi na myśl. Pani dziennikarka opisuje łowy, groźne, ale skrupulatnie przemyślane, na księcia Williama. Łowy zakończone sukcesem, bo przecież od kilkunastu dni o niczym innym się nie mówi i nie pisze jak o rychłym ślubie starszego syna Lady Di i pięknej Kate Middleton. Nie wiem skąd pani Magda czerpie swoje informacje, bo źródło nie jest ujawnione, ale zapewnia, że Kate już w wieku 16 lat zapragnęła zostać królową i od tego momentu nie skupiała się na niczym innym. Mało tego! Księcia Williama omamiła, odbiła koleżance, a nawet zaszantażowała. Kusiła na różne sposoby- kusym bikini i domowym obiadem. A żeby dodać temu faktowi jeszcze więcej pikanterii, to ponoć na ścianie nastoletniej Katie wisiał nagi tors Księcia. Cóż więcej dodać, prawda? Mnie jednak słuchy doszły, że owszem wisiał plakat członka rodziny królewskiej, ale była to Lady Diana...
Zatem, Drogie Panie, by upolować Księcia trzeba mieć plan, silną wolę, dubeltówkę i sposób, by nie dać się upolować Vivie!

środa, 22 grudnia 2010

Oldschool w nowej tchnologii.

newmagazineblog.com
Powstanie kina, to przede wszystkim narodziny nowej technologii umożliwiającej zapisanie na taśmie obrazków, a następnie wprawienie ich w ruch. I choć historia sięga dawniej aniżeli do 1895 roku, kiedy to oficjalnie pokazano pierwsze filmiki we Francji, to od samego początku dawało ono wytchnienie, rozrywkę i wypoczynek. Fascynowało technologicznie, a kiedy pojawiały się coraz to bardziej zawiłe fabuły, efekty specjalne zaskakujące widzów, ci podzieli się na dwie grupy. Chyba całkiem nieświadomie. Bo choć kino przez lata nie było uważane za sztukę, to grupka dziennikarze, krytyków i filmowców przede wszystkim, widziała w nim ogromny potencjał nie tylko finansowy, ale twórczy, awangardowy, elitarny. Dzisiaj oczywiste jest, że są filmy dla mas i obrazy dla krytyków, znawców, koneserów. Zdarzają się oczywiście filmy będące gdzieś po środku, które zachwycają głodną rozrywki publikę i wytrawnych graczy, to jednak nieczęste są obrazy. W XXI wieku znów technologia przejęła władzę nad filmowym obrazem. Po efekciarskim "Avatarze", który podbił listy przebojów, serca publiki i zmienił optykę spojrzenia na kino, zaczęły wylęgać się kolejne produkcje aspirujące do bycia kultowymi. Na ekrany wszedł "Tron: Dziedzictwo" Kosinskiego (brzmi swojsko, ale rodowodu nie znam), który jest sequelem hitowego filmu since fiction sprzed lat "Tron". Nie jestem fanką tego typu kina. Efekty specjalne, kosmiczne historie, gry komputerowe, które nagle ożywają... To nie moja bajka. Szczególnie, co miało miejsce w "Avatarze" i w "Tronie", fabuły są tak banalne, że mam wrażenie, iż ktoś sobie ze mnie, kolokwialnie ujmując, jaja robi. Obraz Kosinskiego jeszcze się jakoś przed tym borni, bo jak inaczej można zrobić ciąg dalszy historii, która w kolorowych latach 80' była hitem wśród amerykańskiej młodzieży? "Avatar" przepada z kretesem. James Cameron jest megalomanem, ale zapomina, że mamienie widza efektami specjalnymi i nowością technologiczną było dobre w roku 1895. Dzisiaj potrzeba dobrej fabuły. Chyba, że uderza się wyłącznie do mas przeżuwających tony popcornu, którym niemal wszystko jedno, co tam na ekranie skacze, drepcze i zabawia. Wracając jeszcze do "Tronu", na momencik dosłownie, spodoba się chyba najbardziej chłopcom pamiętającym siermiężny komputerowy sprzęt i gry o równie spartańskich wymaganiach i treściach. Bo odczucie było dziwne, kiedy w hypernowoczesnej produkcji wszystko było jakby z lat 80'. I muzyka, i obraz, i Jeff Bridges...

niedziela, 19 grudnia 2010

zadanie na zajęcie: Śmierć Narutowicza i zamach w biurze PIS.

Zacznę od fragmentu wywiadu Piotra Najsztuba z Kamilem Durczokiem, który ukazał się prawie dwa lata temu (27.01.2009) na łamach Przekroju, a dzisiaj wpadł w moje ręce.
 (...)
KD:Nie musisz mnie namawiać do czarnej diagnozy współczesnych mediów, bo ją przed chwilą wyraziłem. Czy jest szansa na to, żeby ten upadek przyhamować? Wierzę w to, że jesteśmy w stanie zwalniać bieg tej teatralizacji polityki, jej tempo, jeśli spróbujemy się na to umówić. Ale mam doświadczenia różnych gremiów dziennikarskich, które się spotykały... Środowisko jest tak czasami absurdalnie skłócone, że strasznie trudno jest narysować jeden cel, za którym podążaliby wszyscy, w ramach pewnych reguł, co do których się umawiamy. Nie ma szansy na jakiekolwiek porozumienie dziennikarzy w tej sprawie. I to mi każe patrzeć mało optymistycznie, chyba że któregoś dnia zdarzy się jakaś tragedia.
PN: Więc widzowie, czytelnicy odwrócą się od nas po prostu, uznają nas za trwały element tego świata, który powinien odejść.
KD: Lub wcześniej przyjdzie refleksja związana z tragedią w takim ludzkim dosłownym sensie, że zaszczujemy i zabijemy kogoś, i być może to wstrząśnie naszymi sumieniami.

Nie wiem, czy obaj Panowie pamiętają tę rozmowę, ale kiedy dzisiaj przeczytałam ją jeszcze raz doznałam nieprzyjemnego uczucia, że "wykrakali". Rzeczona refleksja nie przyszła w porę, a strzały w stronę Marka Rosiaka były śmiertelne. Za czyn odpowiedzialny był człowiek, który jak zazwyczaj w takich sytuacjach, zwyczajny, szary, przeciętny- Kowalski czy Iksiński. Wina stanu ducha mordercy została zrzucona na braki partii rządzącej "nakręcającą spiralę nienawiści", następnie przerzucona na partię opozycyjną, która to po przegranych wyborach prezydenckich podkręciła ton dyskusji? jadowitych uwag-monologów?, by wreszcie spaść na media i ich sposób poszukiwania sensacji i oczerniania polityków. Dzisiaj, 19 grudnia 2010, nie ma już poszukiwania winnych. Jednak pewne jest, że każda ze stron popełniła sporo błędów, który kosztowały życie człowieka. Mawia się często, że "historia magistra vita est" i pada ta teza z ust najbardziej prominentnych- polityków, profesorów, autorytetów. Niestety teza pozostaje tylko czczą teorią, bo nagonka prasowa, okrucieństwo i krytyka politycznych przeciwników, doprowadziła do śmierci  Gabriela Narutowicza już kilkadziesiąt lat temu. Lekcji nie odrobiono. Oto cytaty poprzedzające śmierć prezydenta (źródło: Wikipedia), Antoni Sadzewicz:
"Zaślepienie lewicy i ludowców sprawiło, że najwyższym przedstawicielem Polski ma być człowiek, który jeszcze dwa dni temu był obywatelem szwajcarskim i któremu na gwałt, może już po wyborach na prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej sfabrykowano obywatelstwo polskie. W roku 1912 Żydzi narzucili Warszawie niejakiego Jagiełłę jako posła do Dumy rosyjskiej. Dziś posunęli się dalej: narzucili pana Narutowicza na prezydenta", inwektywy typu mason, niewierzący emigrant, nie znający stosunków w Polsce, elekt żydowski, co obraża naród polski, złodziej, żydowski pachołek, pojawiały się w prasie każdego dnia. Najbardziej znany artykuł "Usunąć tą zawadę" Stanisława Stroińskiego opublikowany na łamach Rzeczpospolitej (który z resztą został uznany przez autora w 35' za największy błąd jego życia) podsycał nieprzyjemną atmosferę. Trzy dni temu minęła 88 rocznica śmierci Gabriela Narutowicza. Język prasy i mediów, polityków, znawców i ekspertów nie zmienił się wcale. I tylko na myśl przychodzi fragment tekstu zespołu Kult:
Obejrzyjcie swe dłonie i twarze
Są czerwone od Boga krwi
Zastanówcie się co zrobiliście
Czy naprawdę Go zabiliście.

środa, 15 grudnia 2010

Top Model, czy jak w Polsce nie wybiera się modelki.

examiner.com
onet.pl
Fenomen programu America's Next Top Model dobiegł do naszego kraju z siedmioletnim poślizgiem. W USA skończyła się 15(!) edycja tegoż reality show. Idea programu jest prosta- Tyra Banks (światowej sławy top modelka, której kariera przypadała w złotym okresie modelingu- latach 90', gdy na wybiegach królowały tzw. Supermodels) wraz z jury poddaje grupę dziewcząt wszelakim zadaniom, które mają przygotować je do wejścia w wielki świat mody i biznesu. Dziewczyny w trakcie trwania show poszerzają swoje portfolio, chodzą na pokazach, zapraszane są na castingi, pracują przed kamerami. Ta, która powali srogi jury na kolana, dostaje lukratywny kontrakt z agencją modelek, jest twarzą renomowanej firmy kosmetycznej, a jej oblicze widnieje na okładkach magazynu (w tym roku była to okładka niebagatelna- Vogue, Italy). TVN pokusił się o wersję polską. Było znamienite jury (szczególne oklaski za Tyszkę, bo to naprawdę wielkiej klasy fotograf) i w zasadzie... prócz gościny Anji Rubik oraz wycieczki do Mediolanu, to światowo już nie było. Produkcje spod szyldu TVN są oczywiście świetnie skrojone- rewelacyjne montaże, muzyka, suspensy i awantury, jednak brakło wielkiego blichtru. W większość sesji zdjęciowych aspirujące modelki biegały nagie lub półnagie, a największą atrakcją były trzy(aż trzy!) kreacji Fendi, które finalistki miały podczas ostatniego odcinka live. Zrozumiałabym promocję polskich marek, ale tego również zabrakło. I brak światowej sławy gwiazd mody (prócz Anji) też jest zrozumiały, ale trochę boli. W wersji oryginalnej modelki oceniają Zac Posen, Roberto Cavalli, Diane Von Furstenberg, Franca Sozzani, a fotografuje Patrick Demarchelier (to nazwiska tylko z ostatniej edycji!). Jednak najbardziej doskwiera ostateczny wynik. W wersji amerykańskiej finalistka wybierana jest przez jury, a nie za pomocą smsów. I zawsze są to dziewczyny, które mają szanse stać w światłach fleszy i być w centrum high fashion. Nasza zwyciężczyni przez cały sezon nie miała najlepszych zdjęć, nie ma wymiarów modelki (172 cm daje jej możliwość robienia kariery w świecie foto), nie potrafi porozumieć się w żadnym języku obcym, ciągle płacze lub mówi o swej "wielkiej przemianie z szarej myszki". Dwukrotnie "świat" wskazał, że to nie ona powinna wygrać. Po raz pierwszy w Mediolanie, kiedy pracę podczas Tygodnia Mody dostała Ania (również finalistka), a drugi raz podczas samego finału, kiedy szycha z agencji modelek Next stwierdził, że Paulinie brakuje do modelki..kilku centymetrów. Wybrały jednak smsy. A Paulina uczy się angielskiego, TVN czuje lekki wstyd, że ich podopieczna (po maturze z języka!) nie rozumie pytania "how old are you?". Szkoda potencjału tkwiącego w show, szkoda, że programu nie wygrała dziewczyna z realną szansą na karierę, a nie piękna buzia. Bo Paulina nie ma twarzy modelki. Jest ładna niewątpliwie, ale dzisiejsze modelki mają fascynować i zapadać w pamięć. Czuję niesmak.